Od upublicznienia informacji o wybuchu w powiecie Hrubieszowskim, Internet momentalnie zalała powódź dezinformacji. Nawarstwiające się narracje mówiące o potencjalnym wybuchu Trzeciej Wojny Światowej, drugim w historii użyciu artykułu 5 NATO czy nawet, jakkolwiek irracjonalnie może to brzmieć, powtórce z Wołynia zdominowały media społecznościowe. Nie umniejszając zagrożeniu, które wiąże się z tego typu jawną, nieokrzesaną dezinformacją, już na pierwszy rzut oka większość czytelników jest w stanie dostrzec tkwiący w nich absurd. Równie groźna, bądź nawet bardziej niebezpieczna może być dziś dezinformacja subtelna, będąca często rezultatem wypowiadania się bez odpowiedniej, specjalistycznej wiedzy. Co gorsza, rozpowszechniana bywa przez cenione autorytety życia publicznego. Niestety, ten rodzaj fake-newsów również osiąga dziś imponujące, w negatywnym tego słowa znaczeniu, zasięgi.
Jednym z przykładów jest twierdzenie, że rakieta, spadająca na terytorium Polski, była testem dla ochrony przeciwlotniczej NATO. Testem, który obrona przeciwlotnicza Polski, lub szerzej Sojuszu Północnoatlantyckiego, oblała. Kluczowym głosem w dyskusji był post na Twitterze i artykuł korespondenta wojennego Onetu, Marcina Wyrwała.
manipulacja: To, że rakieta nie została zestrzelona nie świadczy o tym, że systemy są nieskuteczne. Tragedii w Przewodowie nie powinniśmy traktować jako jakiegokolwiek wyznacznika jakości systemów przeciwlotniczych Polski ani NATO.
Zaczynając od kwestii technicznych, większość analiz, w tym ta portalu Defence24 jest zgodnych, że nie ma systemów, które byłyby w stanie zapewnić pełną ochronę granic przed atakiem powietrznym. Systemy OPL (obrony przeciwlotniczej) z reguły są ustawiane przy największych hubach logistycznych, dużych miastach i infrastrukturze strategicznej, między innymi obiektach militarnych czy elektrowniach. Hrubieszów nie kwalifikuje się do żadnej z podanych kategorii.
Podobną informację podał również oficjalny profil na Twitterze Dowództwa Generalnego Rodzajów Sił Zbrojnych.
Fundamentalnie, żadne państwo nie ma odpowiednich środków, finansowych i technologicznych, by ochronić każdy metr kwadratowy swojego terytorium. Najbliżej osiągnięcia tego jest system Żelaznej Kopuły, Izraelskiego systemu ochrony przeciwlotniczej. Nie dość jednak, że nie gwarantuje on pełnej skuteczności (oficjalnie, MON Izraela twierdzi, że Kopuła chroni przed 90% ataków z terenu Palestyny, rachunki analityków są mniej jednoznaczne i twierdzą, że może ona chronić jedynie przy około 60% ataków), to jest on efektywny jedynie przy wyjątkowo specyficznym rodzaju ataków marnej jakości systemów rakietowych palestyńskich bojowników o wolność. Dodatkowo, utrzymanie systemów Izraela jest niezwykle kosztowne i uzależnione od wsparcia finansowego Stanów Zjednoczonych.
Czy oznacza to, że obrona przeciwlotnicza Polski jest odpowiednio wyposażona? Prawdopodobnie nie ale wiele wskazuje na to, że zmierza ona ku dobremu. Przestarzałe poradzieckie systemy są konsekwentnie modernizowane bądź wymieniane na broń pochodzenia Amerykańskiego czy Brytyjskiego.
Kolejną kwestią jest prawno. Polska nie jest w stanie wojny, w związku z czym legalność wykorzystywania systemów obrony przeciwlotniczej przeciwko niezidentyfikowanym obiektom lecącym w kierunku Polski nie jest oczywista. O komentarz poprosiliśmy doktora Michała Piekarskiego z Zakładzie Studiów nad Bezpieczeństwem Uniwersytetu Wrocławskiego.
W czasie pokoju obowiązuje procedura opisana w ustawie o ochronie granicy państwowej, i wymaga przechwycenia naruszyciela przestrzeni powietrznej (nawet jeśli to jest rakieta) przez wojskowy statek powietrzny i zidentyfikowania go. Użycie broni jest ostatecznością. Obiekt z dystansu można zidentyfikować w przybliżeniu – znając parametry lotu lub np. wykrywając emisje radiowe – ale nie daje to 100% identyfikacji ani pewności odnośnie tożsamości, zamiarów i charakteru obiektu. Można więc sądzić, że obiekt, jeśli został wykryty, mógł zostać przypisany do jednej z bardzo szerokich kategorii, nie wiadomo czy był śledzony od miejsca odpalenia czy też wykryto go w czasie lotu. O ile np. gdyby to był cel poruszający się po trajektorii balistycznej – byłoby bardzo wysokie prawdopodobieństwo, że to jest rakieta wojskowa – ale już inne kategorie są bardziej pojemne i w warunkach pokoju i kryzysu nie muszą oznaczać obiektu wojskowego nieprzyjaznego państwa.
dr Michał Piekarski, Zakład Studiów nad Bezpieczeństwem Uniwersytetu Wrocławskiego.
Biorąc pod uwagę, że pocisk spadł zaledwie 7-8 kilometrów od granicy z Ukrainą, na wszystkie powyższe czynności czasu było niewiele (prawdopodobnie kilkadziesiąt sekund). Po raz kolejny jednak narzuca się pytanie, czy dało się zrobić więcej? Nie możemy mieć pewności, czy Polska była przygotowana w optymalnym stopniu na ewentualność zabłąkanej rakiety spadającej na Polskę. Na odpowiedź prawdopodobnie będziemy musieli poczekać. Nawet jednak jeżeli faktycznie, państwo mogło zrobić więcej, nie sprawia to, że za wczorajsze tragiczne wydarzenia odpowiada niesprawny „system obrony przeciwlotniczej NATO”
Manipulacja, którą rozpowszechniał, między innymi, redaktor Wyrwał, jest groźna z kilku powodów. Po pierwsze wzmacnianie poczucia zagrożenia nie znajduje uzasadnienia w rzeczywistości – jesteśmy stabilnym państwem członkowskim NATO i nie mamy powodów do obaw. Systemy przeciwlotnicze, choć mogły być lepsze, są modernizowane i mogą wkrótce stanowić o sile systemu obronnego państwa. Panika, wywołana tym właśnie poczuciem zagrożenia, w przeciwieństwie do hipotetycznego skutecznego ataku lotniczego, jest dla Polski faktycznym zagrożeniem. Opinii, które taką panikę mogą wzniecić należy się wystrzegać. Zwłaszcza, jeżeli jest się odbierany jako autorytet życia społecznego.