Od nienawiści do legitymizacji przemocy

✅ Materiał przeszedł podwójną weryfikację redakcyjną.

Mowa nienawiści zmienia się równie dynamicznie jak kontekst społeczny, w ramach którego funkcjonuje. Dlatego nie bez wpływu na jej ksenofobiczne emanacje pozostał kryzys na granicy polsko-białoruskiej, który od zeszłego roku zmienił i wciąż zmienia podejście do kwestii migracji przymusowej – „uchodźstwa” – w polskiej opinii publicznej. W końcu, po latach funkcjonowania „uchodźcy” raczej jako figury retorycznej, czy – w interpretacji nienawistnej – „ludowego diabła”, w mediach pojawiły się obrazy prawdziwych osób z krwi i kości. Najpierw tych przebywających w Usnarzu Górnym, potem także innych. Bardziej szczegółowo przyjrzymy się mowie nienawiści wokół nich w jednym z kolejnych tekstów. Ten będzie poświęcony jednemu z najważniejszych przesunięć, które można było zaobserwować, czyli „wysubtelnieniu” narracji dehumanizacyjnych – innymi słowy, odczłowieczaniu w białych rękawiczkach. 

Myliłaby się oczywiście osoba, która wysunęłaby tezę o zaniku dawnych narracji anty-uchodźczych na rzecz tych bardziej subtelnych. Stare motywy i stereotypy kulturowe „miały się dobrze” i nie potrzeba było wiele, żeby wróciły tezy o terrorystach w przebraniu, przemocy, czy dewiacjach seksualnych. Niesławnej konferencji Ministra Spraw Wewnętrznych i Administracji, Ministra Obrony Narodowej i Komendanta Głównego Straży Granicznej, która skupiała te narracje jak soczewka – nienawistny pryzmat – będzie poświęcony odrębny tekst. 

Najgorętszym tematem była jednak w tamtym czasie „wojna hybrydowa”, jaką Polska miałaby prowadzić z Białorusią – a szczególnie jej dyktatorem, Alaksandrem Łukaszenką. Jej narzędziem miałyby być migranci i migrantki przekraczający granicę polsko-białoruską, nazywani „narzędziami w rękach Łukaszenki”, „pionkami”, czy wręcz „bronią demograficzną”. Jak w każdej skutecznej propagandzie, i w tej znajdziemy ziarno prawdy. Po dziennikarskich śledztwach nikt nie wątpi, że doprowadzenie kryzysu na granicy do skali z II połowy 2021 i początku 2022 roku jest planowym i systematycznym dziełem władz białoruskich, których celem była destabilizacja sytuacji w regionie. Nadużyciem i manipulacją jest już natomiast stosowanie wobec przekraczających granicę osób (ludzi!) dehumanizujących, uprzedmiatawiających określeń („pionki”, „narzędzia”, „broń”) oraz tworzenie fałszywej związku logicznego łączącego pomaganie im ze wspieraniem łukaszenkowskiego reżimu. Kryzys wydarzyłby się na taką skalę, niezależnie od ewentualnej reakcji władz polskich. Ta, której byliśmy świadkami, wywózki i wrogość, pozwoliła zaś białoruskim władzom i mediom reżimowym na piętnowanie Polski jako kraju nierespektującego praw człowieka. 

Z dyskusji na temat tego czy Szwecja istnieje, czy też jest już szariacką republiką, internetowi trolle i nienawistnicy przenoszą uwagę na wojnę hybrydową i na to, jak umożliwienie osobom przekraczającym granicę poszukiwania ochrony w Polsce miałoby oznaczać z jednej strony wspieranie Alaksandra Łukaszenki, z drugiej zaś – wpuszczanie do kraju osób potencjalnie zagrażających bezpieczeństwu wewnętrznemu. Od 2015 roku w mediach mówi się o tym, że dyskurs anty-uchodźczy jest wykorzystywany przez konserwatywnych populistów do kreowania polityki zarządzania strachem. Umyka jednak, że – szczególnie od upowszechnienia się narracji o „wojnie hybrydowej” – ogromną rolę odgrywa to, co moglibyśmy określić mianem „zarządzania racjonalnością”. Internetowi komentatorzy rzadko występują z pozycji osób przerażonych, przejętych emocjami. Wręcz przeciwnie – w swoim mniemaniu stanowią głos rozsądku, naprzeciw „rozhisteryzowanym, emocjonalnym aktywistkom”. A racjonalność to w postoświeceniowym, nadal mocno patriarchalnym społeczeństwie, wartość wiodąca. 

Ta racjonalizacja przejawia się choćby w tym, że wiele spośród wypowiedzi, które tworzą „chmurę nienawiści” wokół osób przekraczających granicę polsko-białoruską, nie stanowi bezpośredniego nawoływania do przemocy, ale raczej legitymizację tej przemocy, która już ma miejsce. Chodzi o to, czego dopuszczają się – w rzeczywistości lub w przekonaniu piszących – służby, przede wszystkim te polskie. Innymi słowy, częściej niż wypowiedzi „Ale bym ich pobił” (oczywiście, zwykle jest wulgarniej) napotkamy „Straż Graniczna powinna używać więcej tych armatek wodnych, ja bym ich jeszcze ostrą amunicją potraktował”, czy „Pakować ich na te ciężarówki i wypier…” – no właśnie, więcej przykładów chyba nie potrzeba. 

Dobrą ilustracją zarządzania racjonalnością może być budowa „muru” – choć, co znamienne, to słowo z oficjalnych doniesień niemal nigdy nie pada. Mówi się o „zaporze”, „zabezpieczeniu na granicy”, czy „perymetrii AMSTA-SG”. Wizualizacje i oficjalne zdjęcia są równie odczłowieczone. Próżno szukać na nich osób przekraczających granicę, czy rekonstrukcji wpływu drutu kolczastego na ludzkie kończyny. A przecież – jest jasne, jaka miała być funkcja tej zapory. Dyskurs wizualny, podobnie jak duża część tego językowego, przyjmuje pozór profesjonalizmu i racjonalności – przemoc, niezależnie od tego czy indywidualna, czy strukturalna, dzieje się w białych rękawiczkach oraz atmosferze „zdrowego rozsądku”. 

Nie przegap kolejnego tekstu. Obserwuj nas:

Awatar Filip Szulik-Szarecki